(fotka z filmu, żeby was zmylić, że coś ciekawego się tu dziś wydarzy)
Znana jestem z nienawiści do lenistwa oraz niechęci do marnotrawienia czasu, zatem jakiekolwiek zdziwienie jest tu nie na miejscu. Szczerze powiedziawszy to był (przyp. karoliny. - dawno temu) to bardzo intensywny weekend w porównaniu do mojego poniedziałkowo-piątkowego życia w Krakowie. Na przód znów wysunął się problem trawienia przeze mnie krytyki. Żeby nie wytykać palcami powiem ogólnie, że natchnieniem dla mnie byli ludzie. Jednym z moich problemów (jednym z wielu) jest to, że krytykę zapamiętam w każdym szczególe, przytoczę każde jej słowo. Stąd może moje złe wspomnienia. Niemniej, fakty są takie. Wybraliśmy się na smaczny obiad. Rozmowa toczyła się ociężale, może z powodu mojego braku wiedzy albo z powodu przeżuwania zmielonej ciecierzycy. Większość rozmów z mojej perspektywy przebiega w ten sam sposób, dlatego niezbyt mnie to poruszyło. Dopiero przy zdawaniu relacji z minionego spotkania, moją uwagę zwróciły subtelne aluzje, które wcześniej kręciły mi tylko dziurę w brzuchu. Że ktoś dzięki ciężkiej pracy doszedł tam, gdzie dziś jest. Że mój brak starań pozbawia innych wszelkiej nadziei a moje milczenie oznacza kompletny brak życiowego działania. Że jeśli mnie ktoś bardzo dobrze ocenił, znaczy to jedynie, że miał niskie wymagania. I tak dalej. Chyba każdy mniej lub bardziej rozpoznaje te słowa. Problem pojawia się, przynajmniej dla mnie, kiedy słyszy się je bez wytchnienia. Opisuję to tak, jak słyszałam, bez sarkazmu. Nie zapominając o drugiej stronie, pytam się - jaka była moja reakcja? Już dawno zostałam pozbawiona umiejętności radzenia sobie w konfliktowej sytuacji, a jedyne na czym się znam to na uniku. Moja postawa obronna to milczenie plus ewentualne mruknięcie "tak" lub "nie". Czy moja postawa jest prowokująca? Ja bym się tym nie czuła sprowokowana, co najwyżej zniechęcona. Może powinnam rozpocząć na tym blogu (bo ciągle mam nowe pomysły więc jeden więcej nie zaszkodzi) serię wpisów o instrukcji obsługi Karoliny. Może się komuś przyda? Może ktoś dowiedziałaby się, że krytyka to na prawdę kiepski sposób na nawiązanie ze mną rozmowy. Może do tej pory technika ta sprawdzała się wyśmienicie, niestety nie w moim przypadku i na pewno nie przez ostatnie dwadzieścia lat mojego życia. Nie chcę przekazywać w świat wirtualnego żalu, którego mam nadzieję tutaj nie ma. Jednak żal mam do wielu ludzi, na szybko mogłabym ich policzyć pięciu. To może nie tak dużo ale biorąc pod uwagę, że te pięć osób kiedyś stanowiło codzienną część mojego życia, a potem z jakichś powodów z niego odeszli, to chyba jest dobrym powodem do żalu. Zawsze mi się o tym przypomina jak wspominam stare, dobre czasy. Muszę sobie wciąż powtarzać, że te czasy nie istnieją - moving on.
Geneza tego tekstu sięga trochę wstecz. Nie chciałam tego publikować zaraz po napisaniu, bo spodziewałam się komentarzy odnoszących się do mojego braku dojrzałości, dziecinności i tym podobnych. To co napiszę dziś też pewnie nie zostanie opublikowane. Nauczyłam się ostatnio wstrzemięźliwości jeśli chodzi o wylewanie się do internetu, z resztą (mam nadzieję, że) może ktoś zauważył mój brak aktywności na facebooku. Nie ma dobrych słów na opisanie teraźniejszej sytuacji, a że mam potrzebę podtrzymywania życia tego bloga, czytelnicy mogą dostać moją oszlifowaną frustrację raczej na samą siebie, niż na konkretną osobę. Frustrujące sytuacje są frustrujące przez to, że się tę frustrację (po raz czwarty, wiem) odczuwa. Nie ma sensu liczyć na to, że świat stanie się przyjemniejszy w odbiorze.
Kolejna złota myśl na zakończenie, aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa. Dobranoc
instrukcja obsługi jest chyba złym pomysłem. ta sama myśl przyszła mi ostatnio do głowy. ale po pewnym czasie doszłam do wniosku. gdzie wtedy byłby sens poznawania? nie byłoby trudów, smutków. wszystko szłoby po najcieńszej linii oporu. każdy ma inną "postawę obronną", ale zawsze znajdzie się ktoś, kto ją zaakceptuję. ściskam M
OdpowiedzUsuń